
W tym roku miałaby 25 lat. Piękny wiek dla kobiety. Dla gazety również – pod warunkiem, że nie jest to jej rok ostatni. Na trudnym rynku prywatnych gazet lokalnych, w warunkach zapaści spowodowanej pandemią, „Nowa Gazeta Praska” przetrwała tylko tyle i aż tyle.
Mój pierwszy tekst „Praska” opublikowała w listopadzie 2004 r. Od czerwca 2005 r. miałem w niej – jako pierwszy autor – stałą kolumnę. Wkrótce zafunkcjonowała cała strona felietonów, dla której pisali samorządowcy od SLD po PiS. To była główna cecha „Praskiej”: miała, owszem, widoczne gołym okiem lokalne sympatie i antypatie, ale udzielała łam wszystkim, którzy mieli coś do powiedzenia o Pradze. Najważniejsze zaś były artykuły redakcyjne opisujące sprawy i konflikty ważne dla mieszkańców. Którzy ją czytali i kochali; nawet ja dostawałem najprawdziwsze listy od czytelników, takie w kopercie z naklejonym znaczkiem.
Gdy „Nowa Gazeta Praska” powstawała, Warszawa i świat były inne. Radni, burmistrzowie, redaktorzy prasy lokalnej wspólnie tworzyli samorząd terytorialny, który nie kojarzył się jeszcze z wysokimi dietami i łatwym zarobkiem. Istniały „Pasmo”, „Nasza Ochota”, „Gazeta Lokalna Bemowo”, „Kurier Mokotowa”, „Olszynka” i wiele innych pism lokalnych, o których nikt dziś nie pamięta. Gazety wydawane przez urzędników, takie jak „Ratusz” i „Biuletyn Informacyjny Gminy Warszawa-Centrum”, nie próbowały być dla nich konkurencją. Miało się to zmienić dopiero po wyborach 1998 roku.
Większość wydawców prasy lokalnej nie wytrzymała finansowo konkurencji z urzędami dzielnic i padła. Niektóre ukazują się jeszcze w wersji internetowej. O tym, co się dzieje w sąsiedztwie, dowiedzieć się dziś można z eleganckich kolorowych pism wydawanych przez urzędy. W każdym razie: dowiedzieć się można, gdzie dają chleb, a gdzie igrzyska.
Maciej Białecki
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie