
Na początek napiszę, że jestem abstynentem niepraktykującym od trzydziestu lat z okładem. Dlatego przeczytawszy w internetach o nowym miejscu na Brzeskiej o obiecującej nazwie, brzmiącej tak samo, jak płyn na komary i insekty „Off” postanowiłem zrobić rozpoznanie walką i przyjść na otwarcie tego obiecująco zapowiadającego się miejsca.
Najważniejsza jest topografia, aby dokładnie rozpoznać bezpośrednią okolicę. Brzeska 25 pod tym adresem mieścił się nieistniejący Bazar Różyckiego. Przed wejściem jest jeden sklep ogólnospożywczy z alkoholem, ale jak wiemy takie sklepy, są dość drogie. Na szczęście w okolicy są dwie Żabki. Jedna na Brzeskiej a druga tuż za rogiem przy Ząbkowskiej. Na początek jednak trzeba wejść na teren, jak to się mówi „na pusto”. Są bramkarze i sprawdzają, czy aby na pewno nie wnosimy napitków na teren. Miałem mały plecak, który jak się okazało, był pusty i bez problemu wszedłem na plac. Ochrona nie jest zbyt drobiazgowa widać mało im płacą.
Sanitariaty to ważna sprawa niestety są to zwykłe przenośne toalety mające swoje mankamenty. Są one powszechnie znane, ale warto wspomnieć, że w zależności od upojenia alkoholowego nie każdy trafia w otwór stąd zalana, jest nie tylko deska (o ile jest), jak i ściany oraz podłoga. Zapach jest ogólnie znany. Podczas załatwiania naturalnej potrzeby co rusz ktoś chwyta za klamkę, ciągnąc drzwi, dlatego warto upewnić się, czy są dobrze zamknięte. Po mocniejszym szarpnięciu toaleta może się bujnąć, przez co nasza sytuacja w kabinie, może stać się, mówiąc delikatnie mało komfortowa. Do tego brak światła nie ułatwia wykonania zadania. Rąk też nie umyjemy. Robiąc zakupy w Żabce, kupiłem specjalne wilgotne chusteczki, aby mieć czym wytrzeć ręce.
Będąc na miejscu, rzuciłem okiem na kulinaria czy aby nie oferują niebezpiecznych dań takich jak fasolka po bretońsku i podobnych. Zerknąłem przy okazji na ceny i doszedłem do wniosku, że restauratorom udało się połączyć gastronomię z astronomią, w której efekcie powstały kosmiczne ceny.
Udałem się na zakupy do wyżej wspomnianej Żabki, gdzie nabyłem drogą kupna cztery dwusetki cytrynówki z listkiem mięty. Na stałe mam zawsze przy sobie tasiemkę z pętelkami, do których za szyjki przyczepiam buteleczki z wódką i umieszczam dwie w jednym rękawie i dwie w drugim pamiętając, aby tasiemka przebiegała pod kołnierzem z tyłu głowy. Wytrawni bywalcy klubów i dyskotek mają takie pętelki na stałe wszyte nie tylko w rękawy kurtek, ale i w nogawki spodni. Wspomniałem wcześniej, że jestem niepraktykujący i prowizorka mi wystarczy.
Zgodnie z przewidywaniami bramkarz sprawdził pusty plecak i wpuścił do środka. Jakaś pani coś wspomniała o bezpłatnej degustacji, ale ja tam pijak jestem charakterny i nie mieszam alkoholi. Z kupowaniem jest jakiś problem, trzeba kupić jakieś kupony, które dopiero wymieniamy na napoje rozjaśniające umysł. Pewnie chodzi o koncesję i podatki, ale nie moja to już sprawa. Niestety trzeba odstać swoje w długich kolejkach. Podniosłem nieco swój status społeczny i kupiłem piwo kraftowe.
Ustawiłem się w kolejce do tojtoja i po piętnastu minutach udało mi się dostać do środka. Wylałem piwo do opisywanego wcześniej miejsca i przelałem do butelki, zakupioną wcześniej cytrynówkę w ilości czterystu mililitrów. Dwie butelki, wsadziłem do plecaka, bo chodząc, brzęczałem niczym elektryczny bocian. Upewniwszy się, że trzymam butelkę w odpowiedni sposób, aby wszyscy widzieli, co piję, oparłem się o jakiś blaszak i obserwowałem okolicę.
Od razu podszedł do mnie jakiś nygus i grzecznie spytał, czy czegoś nie potrzebuję. Narciarstwo, jako że jest to kosztowny nałóg, porzuciłem już dawno i grzecznie odparłem, że owszem potrzebuję świętego spokoju i niech spada tam, skąd przyszedł. Widziałem, jak potem pokazywał mnie palcem swoim kolesiom i dotarło do mnie, że jak za bardzo się wstawię to moja droga do domu, może wydłużyć się o pobyt w szpitalu.
Delektując się delikatnym smakiem cytrynówki z nutką mięty, zastanawiałem się, o co tutaj chodzi. Zapowiadanego praskiego klimatu brak a pyzy i flaki to nie wszystko. Na środku placu sklecono przy pomocy desek kantówek i foli malarskiej jakieś prowizoryczne zadaszenie a pod nim ustawiono blaszane beczki pełniące funkcję stolików. Organizator zapewne starał się nawiązać do stylu vintage przypominającego bary i kluby z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, ale wygląda to raczej na prowizorkę obchodzącą prawo budowlane niż stałą konstrukcję.
Pod wiatą był też osobnik udający didżeja, ale jedyne co mu wychodziło to to, że było głośno. O bitach i elektrycznych rytmach można raczej zapomnieć. Co trzy minuty podchodził kolejny nygus z pytaniem „, czy coś nie jest potrzebne?” a jak został odprawiony, to pojawiał się ochroniarz z przypomnieniem, że stoję nie tam, gdzie powinienem stać. Zaczęło to być trochę nudne i oddałem flaszkę z resztką cytrynówki jednemu z nagabujących mnie nygusów, prosząc, aby przypilnował, a ja skoczę do domu po kaskę, to zakupię jakiś towar. Wyszedłem przez bramkę i wziąłem azymut na czerniakowskie bulwary, gdzie zawsze można liczyć na dobrą zabawę. Off nie jest miejscem dla mnie, a jak nic się nie zmieni, to nie będzie miejscem dla nikogo. Owszem na początku przyjdzie tu parę osób, ale po szybkim rozczarowaniu wybierze inne sprawdzone wcześniej miejsca, których na mieście jest bez liku.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Zobacz także:
Zobacz także:
Zobacz także:
Zobacz także:
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!